W retrospekcji moje podekscytowanie filmem Spectre wydaje się trochę głupie. Po Skyfall reżyser Sam Mendes otwarcie stwierdził, że nie będzie reżyserować kolejnego filmu o Bondzie. Poza tym Skyfall…
W retrospekcji moje podekscytowanie filmem Spectre wydaje się trochę głupie. Po Skyfall reżyser Sam Mendes otwarcie stwierdził, że nie będzie reżyserować kolejnego filmu o Bondzie. Poza tym Skyfall nie był najlepszy spośród nowych filmów o Bondzie pod żadnym względem - ciągnął się zbyt długo. Mimo to zacząłem wierzyć w hype Mendesa o hołdzie dla klasycznego Bonda, z tą ikoniczną postacią Craiga naśladującą Rogera Moorea oraz zwiastunami podkreślającymi powrót retro do starych złoczyńców i motywów. Ale Spectre nie jest niczym z tych rzeczy, zamiast tego jest to film, w którym wszyscy zaangażowani wydają się po prostu robić to, co do nich należy. Spectre bardzo się stara być hołdem dla klasycznych filmów o Jamesie Bondzie, ale zamiast tego bardziej przypomina kpiny z serii. Po pierwsze scenariusz jest szalenie słaby i przewidywalny. Bond przechodzi od strzelaniny, po pościg, do sceny łóżkowej, mówiąc i robiąc dokładnie to samo, co robił przez ostatnie 23 filmy. Zamiast kompletnego opowiadania, film to tylko zbiór scen i ujęć luźno ze sobą zszytych. I choć niektóre z nich działają dobrze same w sobie, po drugiej czy trzeciej scenie walki nie będziesz mógł przestać ziewać. Kiedy nie ziewasz, będziesz się śmiał, i to nie w dobry sposób. Dialogi są po prostu tandetne. Zniknęła cała gładka czarującość Bonda i jego zdolność do kąśliwych ripost językiem tak samo jak bronią. Zamiast tego w jednym momencie rzuca bombę w zegarku i mówi: "Czas leci!"