To przede wszystkim jest pojazdem dla Davida Bowiego, inaczej to dość pochodny i mało pomysłowy opowieść o obcym („Newtonie“), który przybywa na Ziemię, nagi i bez grosza. Ma za zadanie spróbować…
To przede wszystkim jest pojazdem dla Davida Bowiego, inaczej to dość pochodny i mało pomysłowy opowieść o obcym („Newtonie“), który przybywa na Ziemię, nagi i bez grosza. Ma za zadanie spróbować znaleźć sposób na uratowanie swojej skazanej planety, ale szybko odkrywa, że ma umiejętności! Może zarabiać pieniądze, a pieniądze kupują ładne rzeczy; kupują ładny seks; dają mu władzę... Wszystkie te przyjemności odciągają go od celu swojej wizyty. Czy potrafi się skupić? Jego zauroczenie „Mary-Lou” (Candy Clark) mu nie pomaga, ani ci wokół niego - „Bryce” (Rip Torn) wśród nich - z ich własnymi raczej pasożytniczymi agendami, a jego własna postać przechodzi całkiem wiele transformacji, gdy jest narażony na Ziemię i wszystkie jej często sprzeczne moralności, które stawiają mu całkiem wiele wyzwań. Szczerze mówiąc, trochę się nudziłem. Oferuje nam szwedzką kanapkę z ludzkości z małym kontekstem czy głębokością postaci. Bowie jest atrakcyjny dla oka - czasami - ale naprawdę nie jest zbyt dobrym aktorem i przy ponad 2¼-godzinnym czasie trwania, fabuła miała mało opcji poza tym, aby recyklować się - w różnych cienko zamaskowanych przebraniach - zbyt wiele razy dla mnie. Muzyka Stomu Yamashty jest nadużywana, myślałem, i pod koniec naprawdę nie obchodziło mnie, czy się udał czy nie. Jako obserwacja priorytetów, aspiracji i nadmiarów lat 70. jest to dość ilustracyjne, zdaje się, ale jako film do zobaczenia na dużym ekranie, naprawdę nie ma niczego, o czym warto byłoby pisać do domu, przepraszam.