Na wstępie, muszę pochwalić Adama Drivera i Marion Cotillard za próbę czegoś odrobinę innego. Niemniej jednak, moim zdaniem im się to nie udało. Już od otwierającej sceny, która wyglądała jak coś z…
Na wstępie, muszę pochwalić Adama Drivera i Marion Cotillard za próbę czegoś odrobinę innego. Niemniej jednak, moim zdaniem im się to nie udało. Już od otwierającej sceny, która wyglądała jak coś z „West Side Story”, poznajemy „Henrego McHenrya” (Driver), amerykańskiego komika stand-up, który nie jest zabawny jak halitoza, a dla mnie to był początek zjeżdżania na śliską drogę, którą ten film podążył. Ma związek z gwiazdą śpiewającą „Ann” (Cotillard), a po pewnym czasie pojawia się tytułowe niemowlę - które bardzo skutecznie imituje „Pinokia” (tylko bez nosa). Rzeczy w rodzinie przyjmują nieco tragiczny obrót, ale dla Drivera pojawia się ocalenie, ponieważ dziecko ma niemal anielski głos - i wkrótce odnosi ogromny sukces... Wszystko to jest po prostu trochę zbyt surrealistyczne, cała ta sprawa - i naprawdę nie pomagają mu ani beznamiętny śpiew Drivera, niektóre dość nieprawdopodobne zwroty akcji i zakończenie, które, choć pasuje, jest wszystko trochę za mało za późno po tym, co było dla mnie bardzo długie 2 godziny i 20 minut. Mogłabym mieć więcej z Cotillard i jej śpiewu, ale tak jak jest, w zasadzie otrzymujemy film, na którym tak bardzo skupiono się na wyglądzie, atmosferze i stylizacji rzeczy, że fabuła zostaje wyrzucona pod wózek. Nie dla mnie, przepraszam...