To jest zapierający dech w piersiach kawałek kinematografii. Nie czytałem tekstu od ponad czterdziestu lat, więc nie mogę przysiąc na dokładność, z jaką Pasolini odzwierciedla rzeczywiste ewangelie,…
To jest zapierający dech w piersiach kawałek kinematografii. Nie czytałem tekstu od ponad czterdziestu lat, więc nie mogę przysiąc na dokładność, z jaką Pasolini odzwierciedla rzeczywiste ewangelie, ale to, co od razu rzuca się w oczy, to to, jak agresywna jest jego wersja „Cristo”. Enrique Irazoqui jest niewątpliwie pięknym mężczyzną, ale w odróżnieniu od wielu bardziej komercyjnych interpretacji tej historii, jego postać jest przedstawiona jako silna, wymagająca i zdecydowana osobowość. Jego kazania są potężnymi instrukcjami dla, a nawet potępieniem społeczeństwa. Z pewnością jest tam miłość, ale to twarda miłość, która ewoluuje tylko w miarę rozwoju historii. Ta charakteryzacja jest również zaskakująco polityczna. Nie powiedziałbym, że jest po prostu po lewej czy po prawej, jak moglibyśmy obecnie rozważać politykę, ale zdecydowanie ma silne poglądy na korupcję, na zepsucie społeczeństwa i na konieczność opieki nad sobą nawzajem. Dostarczenie tej silnej wiadomości trafia w dziesiątkę. Dialog jest rzeczywiście dość oszczędny, wiele dźwięków pochodzi z mieszanki muzyki klasycznej (Bach i Mozart są prominentni) wraz z motywami brzmiącymi bardziej afrykańsko. Fotografia jest intensywna, inaczej tego nazwać nie sposób. Wielkiej skali kinematografia jest dobrze uzupełniona przez zbliżenia, intymne obrazy twarzy obsady, gdy historia rozwija się w niezachwianie emocjonalny (ale nie sentymentalny) sposób. Ostatnio widziałem to ponownie na dużym ekranie i to tylko wzmacnia żywotność i werwę całego przedsięwzięcia.