Martin LaSalle jest tutaj naprawdę bardzo skuteczny jako drobny kieszonkowiec („Michel“), który w swoim jednopokojowym garsonierze stara się przetrwać z dnia na dzień, nosząc ten sam garnitur i…
Martin LaSalle jest tutaj naprawdę bardzo skuteczny jako drobny kieszonkowiec („Michel“), który w swoim jednopokojowym garsonierze stara się przetrwać z dnia na dzień, nosząc ten sam garnitur i mieszkając w pokoju, w którym nawet drzwi się nie zamykają. Spędza czas ze swoim przyjacielem „Jacquesem” (Pierre Leymarie), obaj lekko się zainteresowują „Jeanną” (Marika Green), która jest sąsiadką jego szybko umierającej matki (Dolly Scal). Szczerze mówiąc, w tej obserwacyjnej kropli jego życia, którą nam oferuje Robert Bresson, w rzeczywistości dzieje się bardzo niewiele. Dowiadujemy się trochę o zręcznościach jego fachu i o technikach używanych przez policję - zwłaszcza o przebiegłym „Inspektorze” (Jean Pélégri), z którym trochę tańczy w kotka i myszkę podczas tego 75-minutowego dramatu - aby go złapać! W większości jest to przyjemne, ale trochę proste; fotografia dostarcza nam intymności, która pomaga nam bardziej osobowo wczuć się w sytuacje. Jesteśmy jak mucha na ścianie, otrzymujemy poczucie tego, co napędza tę raczej smutną, niezadowoloną postać zadowoloną z ciągłych ryzyk, tylko po to, aby zarobić na chleb; niemal zapraszając odkrycie, ponieważ jego życie wydaje się pozbawione wielkiego celu. Nawet nie wydaje się, żeby towarzyszyło mu dużo adrenaliny podczas dokonywania drobnych kradzieży lub unikania złapania! Dialog i muzyka są oszczędne, pozostawiając nas, abyśmy śledzili ten dość epizodycznie skonstruowany fragment kina za pomocą szczegółowej obrazowości i własnej wyobraźni - co naprawdę działa całkiem nieźle. To doskonały przykład tego, że mniej znaczy więcej - i naprawdę warto obejrzeć.