Czasami lepiej jest po prostu nie wymyślać/wymyślać/wymyślać funkcji, która miała tak silny wpływ nie tylko na kino, ale także na teatr i oczywiście - świat literacki. Nie jestem pewien, czy to nie…
Czasami lepiej jest po prostu nie wymyślać/wymyślać/wymyślać funkcji, która miała tak silny wpływ nie tylko na kino, ale także na teatr i oczywiście - świat literacki. Nie jestem pewien, czy to nie jest jeden z tych przypadków. Śledzimy historię młodej „Celie”, która jest w zasadzie sprzedana sąsiadowi „Misterowi” (Colman Domingo), gdy dopiero wchodzi w dorosłość - za krowę i kilka jajek. Okazuje się, że jego towarzyski charakter jest trochę zwodniczy: jest trochę misogynistycznym grubasem, który traktuje tę kobietę jako swoją własność. Gdy teraz jest zabawką innego mężczyzny, jej siostra „Nettie” staje się najnowszym obiektem pragnień ich ojca i w panice ucieka po pomoc do „Celie”. Być może z deszczu pod rynnę - wkrótce musi stamtąd odejść, podczas gdy mężczyźni kontynuują, jakby nic się nie stało. Chronologia teraz trochę przyspiesza i znajdujemy się w różnych etapach ich życia, aby odkryć, że niewiele się zmieniło, a ich możliwości wciąż są związane z ich fartuchami. Aż nadejście jazzowej sensacji o imieniu „Shug Avery” (Taraji P. Henson), która przynosi ze sobą wiatr dość wzmacniającej zmiany. Tymczasem „Harpo” - przybrany syn „Celie” znalazł niespodziewaną i samodzielnie myślącą żonę w „Sofii” (Danielle Brooks) i zaczynamy myśleć, że rzeczy mogą się poprawić. Jedna z najohydniejszych lekcji w rasizmie, która tu występuje, ukazuje okrucieństwo i brutalność, które sprawiły, że ta historia była przerażająco poruszająca w pierwszej kolejności. Co teraz następuje, wpaja rosnące zdecydowanie wśród tych kobiet, by wyrazić siebie i prosperować na własnych warunkach. Czy im się uda? To, czego mi tutaj brakowało, to ziemia, szorstkość, ubóstwo z 1985 roku. Jest to czasami także musical, ale dość sterylny i zbyt choreograficzny, który wydawał się być niepewny, czy chce być „West Side Story” czy „Washington Heights”. Jest tu liczba zespołowa przy wodospadzie, przy którym woda płynie niemal symetrycznie i bezbłędnie równomiernie. Nawet sceny zła są jakby zbyt zdezaktualizowane. Myślę, że być może problemem dla mnie było to, że silny występ Fantasii Barrino był po prostu zbyt dobry, a mocna ballada od niej ku końcowi została zaprezentowana niemal tak, jakby była miejsce na oklaski. Domingo też jest dobrym aktorem, ale tutaj też nie przekonał ani jako charyzmatyczny uwodziciel, ani jako seksualny drapieżny tyran - chociaż trochę lepiej radził sobie w miarę jak akcja toczyła się dalej. Ścieżka dźwiękowa ma kilka hitów, a w izolacji są tu świetne występy Barrino, Henson i mojej ulubionej - Brooks; ale wolałbym obejrzeć oryginał, w każdy dzień - ma on większą autentyczność w swoim oddziaływaniu.