Ta recenzja potrzebuje chwili, zanim nabierze tempa, ale gdy już poznajemy postacie i zaczyna się rozwijać, jest to całkiem sympatyczna prezentacja gwiazdy. "Gregory" (Jeff Bridges) to raczej suchy…
Ta recenzja potrzebuje chwili, zanim nabierze tempa, ale gdy już poznajemy postacie i zaczyna się rozwijać, jest to całkiem sympatyczna prezentacja gwiazdy. "Gregory" (Jeff Bridges) to raczej suchy profesor uniwersytecki, który szuka zupełnie platonicznego rodzaju kobiecego towarzystwa. Zamieszcza ogłoszenie, a wśród odpowiedzi jest ta od "Rose" (Barbra Streisand). Problem w tym, że nie zgłosiła się dobrowolnie - jej niedawno wydana siostra "Claire" (Mimi Rogers) ją zgłosiła... W każdym razie, ci dwoje się spotykają i dość zaskakująco się rozumieją. Kilka dość pośpiesznych ucieczek później jest jasne, że się w sobie zakochują - pomimo oczywistego sceptycyzmu jej matki "Hanny" (Lauren Bacall) - i że "Rose" jest teraz gotowa zabrać sprawy na kolejny poziom, który przeraża "Gregory'ego"... Tymczasem jej siostra i mąż "Alex" (Pierce Brosnan), na którego "Rose" zawsze miała lekki pociąg, mają problemy, a gdy "Gregory" gra swoją kartą szczególnie źle, no - czy "Rose" zbłądzi? Ostatnie czterdzieści minut są dobrze nacechowane kilkoma trafnymi dialogami i gdy "Rose" zaczyna pokazywać swoją prawdziwą osobowość, charakteryzacją zaczynają ożywać trochę lepiej. Są tu kilka zabawnych scen z zbyt rzadko używanymi Bacall i Streisand, a reszta, no myślę, że są tu jasne analogie do "Co słonko widziało" (1972), gdy fabuła zmierza ku coraz bardziej przewidywalnemu zakończeniu. Jest to dość przyjemne do oglądania, ale prawdopodobnie nigdy nie zapamiętacie tego ani duetu z Bryanem Adamsem na końcu.