„Bernie” (William H. Macy) to odpowiednik kasyna „Ijoora”. Siedzi obok graczy i sprawia, że jego filozofia przygnębienia i pesymizmu przekłada się na nich i tracą pieniądze. Nie, nie brzmi to zbyt…
„Bernie” (William H. Macy) to odpowiednik kasyna „Ijoora”. Siedzi obok graczy i sprawia, że jego filozofia przygnębienia i pesymizmu przekłada się na nich i tracą pieniądze. Nie, nie brzmi to zbyt naukowo, ale jego szef „Shelley” (Alec Baldwin) w to wierzy, a skoro w zeszłym roku zarobili tam 32 miliony dolarów, może ma rację. Ta technika jest jedną z kilku, które sprawiają, że właściciele gangsterów zaczynają zastanawiać się, czy może trzeba coś zmienić, więc teraz nie byłby dobry czas dla „Berniego”, żeby odejść. Nagle spotyka „Natalie” (Maria Bello), do której od razu się przekonuje, i można tylko wyobrazić sobie jego szok, gdy ona odwzajemnia uczucia. Szybko się w sobie zakochują, ale czy to wszystko nie jest zbyt wygodne? Tylko dla zwiększenia zamieszania syn „Mikey” (Shawn Hatosy) pojawia się ze swoją oczekującą dziewczyną i niezgrabnie próbuje okraść stoły! Z tymi skomplikowanymi wątkami stopniowo splatającymi się musimy zastanowić się, czy któremuś z nich jest dane znaleźć szczęście czy spełnienie. Macy doskonale pasuje do tej roli, ze swoim wrodzonym wyrazem smutnej mordy i przekazywaniem przekonującego poczucia zdumienia, gdy udaje mu się związać z „Natalie”. Reszta jest jednak trochę przewidywalna, a druga połowa coraz bardziej traci na wartości, ponieważ nikt do końca nie wie, jak chcą, żeby to się skończyło. Kiedy już to następuje, jest tu coś prosto od Bustera Keatona zmieszanego z dawką Martina Scorsese, co uważałem za trochę głupie. Film jest wystarczająco dobry, ale Baldwin emanuje grozą jak beza, i trochę mnie to zawiódł.